Powinien teraz być wpis o Nowym Brunszwiku ale zorientowaliśmy się wczoraj, że mija 100 dni naszej wyprawy. Oczywiście w Kanadzie jesteśmy trochę dłużej – pisząc „naszej wyprawy” mam na myśli czas odkąd oboje, na rowerach opuściliśmy Vancouver.
Będzie więc o podróżowaniu i bardziej o nas a mniej o Kanadzie.
Trochę jesteśmy już zmęczeni. To „trochę” jak najbardziej na miejscu, gdyż to nie tak że budzę się rano i nie mogę patrzeć na rower. Albo namiot. Albo na męża 😉. To bardziej potrzeba, zwolnienia, zatrzymania i chyba po prostu dłuższego odpoczynku.
Bo mimo, że jesteśmy przecież na urlopie, nie ma to nic wspólnego z wypoczynkiem. Bywa, że jest za ciepło, za zimno, pod wiatr czy pod górę. Bywa po prostu ciężko i nie zawsze się chce – a jechać trzeba. W dodatku jest jeszcze pełno rzeczy nie utrwalonych na zdjęciach:
- godziny spędzone w Timie Hortonsie żeby przeczekać ulewę;
- nad telefonem żeby sprawdzić trasę czy pogodę/znaleźć miejsce na nocleg/skontaktować się z rodziną;
- przy laptopie żeby wybrać zdjęcia, obrobić i wrzucić na bloga.
Oczywiście nadal cieszy nas jazda, zachwycamy się krajobrazami. Ciągle jeszcze coś nas potrafi zaskoczyć. Po prostu jesteśmy na tym etapie, że gdyby nie zbliżający się termin powrotu, zatrzymali byśmy się gdzieś na tydzień. Wniosek z tego chyba taki żeby podróżować przez trzy miesiące albo min sześć i po trzech mniej więcej zrobić sobie przerwę.
Może jeszcze kiedyś uda nam się to sprawdzić.